Cukierkiem w łeb
Dla rodziców dzień Trzech Króli musi być niezłym wyzwaniem technicznym – bo gdy pod łóżkiem dzieciaka czeka nowa konsola, na którą trzeba było ciężko harować i oszczędzać – z listu wręczonego tej samej nocy można się jednak dowiedzieć, że nasz maluch tak naprawdę marzy o klarnecie. Zgodnie z oficjalną procedurą, kopertę z życzeniami wręcza się Trzem Królom piątego stycznia wieczorem, a już szóstego rano, pod łóżkiem lub w jego okolicy, już czeka na rozpakowanie dostarczona paczka – nawet DHL nie ma takich wyników.
Tylko zaginając czasoprzestrzeń dałoby się cofnąć nietrafiony prezent. Niegrzeczne dzieci znajdują pod poduszką “słodki węgiel” – mieszankę cukru i wody, która wygląda tak, że nie przyszłoby mi do głowy tego próbować.
Każda okazja jest dobra, by zrobić jakieś przebieranki, więc królewskiej kawalkady nocnej po ulicy zabraknąć nie może. Przejście Trzech Króli to zwyczaj praktykowany praktycznie w całej Hiszpanii i w Meksyku.
Santa Cruz to istny chaos, gdy za zmieniony ruch i odcinanie parkingów chwyta się policja. Zaparkowałam ostatecznie w punkcie, który oznaczał, że powrót do samochodu będzie piętnastominutową wspinaczką alpejską. Wychodzę, słyszę jakieś szumy walkie-talkie, i nagle mi wyskakują przed nosem trzej królowie we własnych osobach, wskakują na lawetę i widać, że mają nie lada problem, rozmowa kierowcy przez szumiącą aparaturę mogłaby się sprowadzić do „<przekleństwo> ta policja tak poblokowała drogi, że nie mamy jak stąd wyjechać, <przekleństwo> przecież za 15minut musimy tam <przekleństwo> być, którędy mamy <przekleństwo> jechać!” 🙂
Biedactwa. Jakoś sobie jednak poradzili, dotarli, i z opóźnieniem – nic nigdy na kanarach nie zaczyna się punktualnie – kawalkada ruszyła.
No więc przechodzi parada Króli główną ulicą, zlatują się wszystkie dzieciaki, rodzice i ciekawscy. Baltazar powinien być niemal obowiąkowo czarny – równouprawnienie musi być. I to najlepiej taki prawdziwy, niemalowany. Niestety w tym roku budżet chyba nie pozwolił na kontynuację tradycji i wynajęcie wielbłądów, bo Króli wiozły silniki diesla.
Ktoś, kto spodziewa się świąteczno-bożonarodzeniowego klimatu, może być zawiedziony. W tegorocznej kawalkadzie najpierw przejechały udekorowane prezentami motocykle przy akompaniamencie ogni sztucznych, jakieś stare bryczki, stuningowany czarny opływowy samochód z LEDami (zastanawiałam się, czy podświetlił sobie też bak od środka), grupki dziewczyn i chłopaków przebranych za niewiadomoco, Bob Gąbka, orkiestry dęte, a dopiero potem na końcu Królowie. Uczestnicy pochodu rozdają zgromadzonym cukierki i lizaki. To „rozdają” to tak dyplomatycznie ujęłam, bo jednym cukierkiem oberwałam w łeb, a lizak, zupełnie jakby miał jakiś system naprowadzania, trafił prosto w obiektyw mojego aparatu.
Wesołych Świąt!
0 komentarzy