Recenzja – Itaka, Teneguía Princess, La Palma
La-palma.pl koresponduje z Kasią od miesięcy. Kasia swoją wizytę na wyspie potraktowała bardzo serio i jestem pod wrażeniem jej solidnego przygotowania, z przyjemnością więc udzielałam jej wszelkich niezbędnych informacji. Kasia w nagrodę podzieli się z Wami jej lapalmową recenzją, tak, żebyście mogli z pierwszej ręki dowiedzieć się, czego się spodziewać, decydując się na pakiet Itaki.
Oto list.
La Palma, czyli spełnione marzenie
Chciałabym wykrzyknąć „Hurrraaaa!”, ale ograniczę się do wyznania, że – jak w tytule – udało mi się zrealizować z dawna hołubione marzenie, jakim była wizyta na La Palmie. Trafić tam trudniej niż na najbardziej znane Wyspy Kanaryjskie, czyli te mocno oblegane Teneryfę, Gran Canarię, Lanzarote czy Fuerteventurę. Ostatnimi laty na popularności zyskała też przecudna La Gomera, bo z Teneryfy przeprawa jest relatywnie krótka, a poza tym stanowi ona cel przynajmniej połowy wycieczek z Teneryfy. La Palma (najbardziej ukochana przez niemieckich turystów) traktowana była przez nas (myślę oczywiście o turystach) zgoła po macoszemu. Touroperatorzy, ze swej strony, bali się chyba wylansować wyspę i w rzeczy samej ciężko było zapełnić czartery na tym kierunku. Dopiero latem 2016 r., po nieudanych próbach w 2012 i 2013, ITAKA spróbowała proponując ofertę All inclusive w hotelu Teneguia Princess, która chwyciła „zachwycająco”, dyskwalifikując (jakże niesłusznie!) całą resztę oferowanej bazy hotelowej.
Już jak jedziecie z lotniska, pokonując w żółwim tempie liczne serpentyny, zza zakrętów, w dole (zjeżdżamy z góry) widać coś ładnego i kolorowego pośród monotonnych połaci przykrytych szaroburymi „zadaszeniami” plantacji bananów, z których słynie region. To coś kolorowego, gdzie dominuje ochra, ceglana czerwień, zieleń i przyprawiający o ból zębów turkus, to oczywiście wielki kompleks hotelowy. Sztuczny twór, taka rokokowa broszka na skromnej sukni. Wyobraźcie sobie monstrualną hacjendę z filmów o złych bogaczach z pogranicza Meksyku: to ogromna bryła samego hotelu, gdzie znajduje się recepcja, restauracje, lobby, bary sale konferencyjne, jedna bodega i tym podobne pomieszczenia. Od tej wielkiej hacjendy odchodzą alejki, wzdłuż których ustawione są jak domki dla lalek (ale tych z krainy wielkoludów) jednopiętrowe pawilony utrzymane w ciepłych barwach, gdzie znajdują sie apartamenty.
Nie będę wdawała się w nudne szczegóły, ale chcąc służyć mniej więcej rzetelną informacją powiem pokrótce tak:
Hotel sam w sobie bardzo piękny, na rozległym, zadbanym terenie, ale usytuowany na kompletnym odludziu, w dość mało (zdawać się może) atrakcyjnym miejscu. Teoretycznie posiada wszystko, by zapewnić udany urlop: kompleks basenów, dużo zieleni, alejki spacerowe, wiele możliwości rozrywki od barów i restauracji począwszy, a na animacjach od świtu do nocy skończywszy. Jeśli ktoś jedzie na urlop, żeby w tłumie innych urlopowiczów najeść się, napić i pobawić – to bardzo dobry wybór. Jeśli ktoś szuka odrobiny relaksu, intymności, swobody – niech unika Teneguii Princess. Czy chcesz popływać, czy posiedzieć przy kawie lub drinku, zjeść, poczytać książkę poza ciemnym (brak chociaż jednej dobrej lampy, wszystkie światła przyćmione lub punktowe) apartamentem – musisz przebywać w miejscu, gdzie przewijają się tłumy w wieku od kilku miesięcy do kilkudziesięciu lat.
Brak miejsc spokojnych, umożliwiających „indywidualny” relaks. A szkoda: ocienione alejki, mini wodospad i oczko wodne z rybkami, małe, urokliwe rosarium z szemrzącą fontanną, zaciszne pawilony z okalającymi je trawnikami pozbawione są nawet kilku skromnych ławeczek, gdzie można by odpocząć. Innymi słowy mieszkając w naprawdę pięknym hotelu, jesteśmy skazani na permanentne towarzystwo mniej lub bardziej hałaśliwych turystów. Na szczęście wieczorem do większości pawilonów mieszkalnych hałas wieczornych uciech nie dociera. Same pokoje – jak wspomniałam – są ładne i dobrze urządzone, ich mankamentem jest jednak brak światła: fenomen dość powszechny w tego typu hotelach.
Obiekt dobrze utrzymany, a na szczególną pochwałę zasługują wszystkie trawniki i rabaty kwiatowe, regularnie pielęgnowane. Co do wyżywienia, to nie można narzekać na brak różnorodności. Kuchnię dla takiej ilości gości musi cechować tzw. monotonia smaku: nie sposób zadowolić wszystkie gusta, stąd różnorodność przypraw do dosmaczania wedle uznania. Nie przejmujcie się (chociaż wolałabym napisać: „przejmujcie się…”) wymogiem noszenia długich spodni podczas kolacji. Otóż panowie bezceremonialnie paradują w gatkach kąpielowych prawie, kraciastych lub innych, imponując owłosieniem, i nikt na to nie zwraca uwagi. No cóż, osobiście nie zawsze przy krewetkach mam ochotę na podziwianie cech atawistycznych płci silnej, ale w końcu mogę skupić się wyłącznie na własnym talerzu i świata wokół nie widzieć, co też czyniłam….:)
Nie wypowiadam się nt. jakości animacji, z których z założenia nie korzystam i których nie lubię, ale ci, którzy korzystali, bardzo je sobie chwalili. Kwestie położenia na odludziu „ratują”częściowo autobusy, które dość regularnie (w odstępach 2-godz.) kursują do pobliskiego Fuencaliente i do Faro, co stwarza możliwość zwiedzenia atrakcji oddalonych o kilka czy kilkanaście kilometrów: latarni morskiej, salin i niektórych wulkanów.
Napisałam powyżej, że hotel jest położony na kompletnym odludziu, ale jest to w pewnej mierze zarzut nieuzasadniony. Wystarczy bowiem kilku minut jazdy autobusem gua-gua regular (jak go zowią miejscowi), żeby znaleźć się w krainie wulkanów o łagodnych zboczach, z wytyczonymi ścieżkami, po których można się wspinać podziwiając surowy krajobraz.
O ile na San Antonio wszystko jest zorganizowane (od opłaty za wstęp począwszy, poprzez muzeum z ciekawym filmem o historii powstania wszystkich wysp, barek, po wielbłądy o jasnej maści zapewniających miłą przejażdżkę), o tyle wulkan Teneguia jest do zwiedzania „na dziko”. Nie ma tam (ja nie widziałam) oznakowania, żeby ze ścieżki nie zbaczać, a że nie było, więc stwierdziłam, że zamiast brnąć w wulkanicznym piachu, połazikuję sobie z kijkami do nordic walking „po twardym” poza szlakiem. Wiatr hulał, słonko bosko prażyło (jest to możliwe!), zasięgu w komórce nie miałam, ale tak mi było dobrze, że hej! No i wracając na wspomnianą zapiaszczoną ścieżkę utknęłam po udo jedną (na szczęście) nogą i jednym (na mniejsze szczęście) kijem po rękojeść. Normalne ruchome piaski….
Piszę o tym, bo to ponoć nieodnotowany dotąd precedens (siłą rzeczy), ale i ku przestrodze, tak jak Kinga opisywała niebezpieczeństwa dreptania zimą korytem rzeki Taburiente, bo bywa, że turystów zmywa (podobno zmyło jakiś Niemców). Udało mi się (skoro piszę te słowa…), na pewniejszy grunt wrócić i pokuśtykać do knajpki przy Salinach, gdzie troszkę się domyłam i gdzie powalił mnie przecudowny zapach grillowanej ośmiornicy z jakimiś boskimi aromatami przypraw. Ślinka spływała mi na umorusane nadal spodnie (siedziałam), ale mnie czasu wystarczyło tylko na przepyszną kawę, bo musiałam zdążyć na ostatni „regular” i do hotelu na wieczerzę wrócić.
Tu mała (chociaż powinna być duża!) dygresja: Kinga zaopatrzyła mnie w multum użytecznych, precyzyjnych i bardzo cennych informacji, opisując z dokładnością godną przewodników Pascala (chyba już ukończyła własny?) (prace wrą – przyp. autorki) wszelkie piękne, godne odwiedzenia, nieprzeciętne w swojej urodzie i wyjątkowości miejsca na La Palmie. Ona zresztą zaraża tą pasją la-palmową wszystkich pasjonatów naturalnego piękna Isla Bonita, a ja się, rzecz jasna, nie uchowałam! Wpadłam po uszy, zgodnie z jej przewidywaniami!
Wracając jeszcze do kwestii noclegów, to nie znam innych hoteli, ale według opinii, jakie udało mi się uzyskać od osób mających tzw. znajomość rzeczy, bądź też znaleźć na stronach internetowych, podobno wszystkie są sympatyczne, a różnią się przede wszystkim położeniem (nie mówmy o pieniądzach…). Jeżdżąc po wyspie miałam za to okazję (wielka ze mnie szczęściara!) obejrzeć parę bardzo fajnych obiektów: ni mniej, ni więcej tylko przecudnych, słodkich, często właściwie zabytkowych domków otoczonych ogródkami, gdzie rośnie wszystko, niektóre posiadają nawet małe baseny.
Ceny umiarkowane lub więcej niż umiarkowane, konieczność (jak na całej wyspie) samochodu niepodważalna (chociaż nie zawsze, jeżeli dłuższy spacer do przystanku komunikacji publicznej nie stanowi problemu), śniadanie oferowane na miejscu lub nie, w zależności od obiektu – jednym słowem sam urok, czar i wdzięk! Jeśli możecie, nie korzystajcie z oferty hotelowej (ja już tego nie zrobię!), tylko właśnie z tych uroczych niewielkich posiadłości, (wspomagając w ten sposób mieszkańców wyspy, którzy przecież z turystyki kokosów nie mają…) – wtedy dopiero poczujecie prawdziwy smak La Palmy!
Bo La Palmę trzeba smakować…
Twierdzę z całą stanowczością, że to jedna z najpiękniejszych wysp na świecie i w pełni zasługuje na to, żeby ją traktować z należytym uwielbieniem. La Palma to cudowny, piękny, ale dziki mustang, który nie chce dać się ujarzmić. Nie chce wielkich hoteli, nocnego życia, hałasu i świateł, dyskotek i zabawy od zmierzchu do świtu. Atrakcje, do których przyzwyczailiśmy się na Teneryfie, Gran Canarii, czy Lanzarote lub Fuerteventurze, na La Palmie nie istnieją tak naprawdę i być ich tam nie powinno, o co bardzo starają się mieszkańcy i… UNESCO 🙂
Na La Palmę trzeba jeździć przede wszystkim dla niej samej, a nie dla standardowej zabawy. Dlatego, kiedy słuchałam wypowiedzi w stylu: “La Palma jest mało atrakcyjna” lub “ma niewiele do zaoferowania” – krew mi się w żyłach burzyła i wdawałam sie w polemikę poprzez zadanie prostego pytania: „A byliście państwo w XXX, a widzieliście XXX, a znacie XXX? Tylko zaprzeczali ruchem głowy albo (ku mej radości!) zadawali pytania, zaciekawieni, bo chcieli te XXX-y zobaczyć. Raz tylko rozmawiałam z małżeństwem, które z żalem wyznało, że spędziło aż dwa dni w hotelu, bo przez 12 pozostałych z 2-tygodniowego pobytu sycili się bujnością urody La Palmy (może wyrazili to mniej obrazowo…) i jeszcze im było mało, czemu dziwić się nie można.
Trzeba przyznać, że drogi, które wiodą z lotniska do hotelu Teneguia są mało atrakcyjne, a uroku odejmują im dodatkowo roboty drogowe i pogorzeliska – wynik sierpniowego pożaru, który strawił ponoć ok 7-8% wyspy, i to właśnie w rejonie bliskim Fuencaliente. Kto nie zobaczył Cumbre Vieja i Nueva, najpiękniejszej Caldery de Taburiente, z jedyną na wszystkich Wyspach Kanaryjskich rzeką, kto nie widział wodospadu Marcos, Cascady de los Colores, nie odetchnął powietrzem Roque de los Muchachos lub Tilos, nie wypił wody wprost z wodospadu lub ujęcia wody źródlanej, na zajrzał do jednego chociażby z ogromnej liczby wąwozów, nie podziwiał kwiatów dekorujących przecudne, charakterystyczne balkony w Santa Cruz, nie pospacerował urokliwymi uliczkami tej maleńkiej stolicy La Palmy – ten tak naprawdę nie był na Isla Bonita.
La Palma ma naprawdę do zaoferowania bardzo wiele, ale to raj dla kochających i podziwiających przyrodę, a nie lubujących się w zabawach i animacjach czy pluskaniu non-stop w basenach, tudzież rozkoszach podniebienia od śniadania do kolacji (chociaż jedno drugiemu nie przeszkadza).
La Palma to rarytas dla smakoszy Natury przez wielkie “N”. To mały skrawek świata z imponującymi górami (najwyższy szczyt ma prawie 2,5 km), nieprawdopodobną historią geologiczną, fantastyczną florą, jednym z najczystszych kawałków nieba na naszym globie (strefa tzw. czystego nieba i jedno z 3-4 najwspanialszych obserwatoriów astronomicznych na ziemi mówi samo za siebie).
To miejsce, gdzie życie toczy się spokojnie, gdzie ludzie żyją z tego, co da im ziemia (a daje im wszystko), co da im ocean, którzy niewiele troszczą się o turystów, ale zagadnięci, chętnie służą radą, pomocą, informacją i prawie zawsze, zagadnięci, zadają pytanie: skąd jesteś? Ludzie, którzy nie znają języków obcych, tak jak tego w większości oczekują turyści, którzy mają swój “mały, intymny świat” i chcą, żeby takim pozostał. La Palmę trzeba kochać i podziwiać taką, jaka jest, bez wielkich turystycznych wymagań.
To wyprawa na taki egzotyczny, chociaż bliski – de facto – Europie skrawek ziemi, gdzie mieszają się kultury europejska, latynoska i afrykańska.
Tak, zdecydowanie La Palmę trzeba smakować, delektować się jej kolorami, jej ciszą, jej zapachem. Trzeba zobaczyć zachód słońca nad Cumbre Vieja, napoić spragnione wody czarnoskrzydłe kruki, które – lekko parafrazując – piją z ręki, zakurzyć stopy na wytyczonych szlakach wulkanicznych, zmęczyć wspinaczką, przejechać na wielbłądzie wzdłuż krateru San Antonio (jak na Lanzarote czy Gran Canarii), poczuć lepkość trzeciorzędowej roślinności Tilos, którą przyrównuje się często do lasów z Jurassic Park, chociaż mnie to bogactwo roślinności, zwłaszcza w pełnym rozkwicie wiosennych kwiatów, kojarzy się z Alicją w krainie czarów.
Trzeba zjeść „rybi przysmak” (przy odrobinie szczęścia stek z tuńczyka złowionego przez właściciela) w restauracyjce nad naturalnymi basenami Charco Azul i Verde, gdzie woda ma w istocie kolor turkusowych basenów. Trzeba odwiedzić maleńkie warsztaty z regionalnym rękodziełem, odetchnąć atmosferą starych, ale pięknie utrzymanych domów do wynajęcia, skosztować figi prosto z drzewa, pospacerować uliczkami małych miasteczek, zjeść tapas w którejś z restauracyjek, czy obejrzeć kolorowe wystawy małych sklepików, gdzie nabyć można jakąś la-palmową pamiątkę. Sama rozkosz… Ech, znowu się rozmarzyłam.
Reasumując, kochani-la Palmy-przyszli-fani, jeżeli chcecie rozkoszować się La Palmą, a nie kolejnym “rajem wakacyjnym” – jedźcie na tę Piękną Wyspę i bądźcie nią oczarowani tak głęboko i pięknie, jak ona na to zasługuje. Szczera prawda, do bólu szczera 🙂
Wielkie podziękowanie za wspaniałe objeżdżanie/oprowadzanie po La Palmie składam (i polecam!) Karolinie, Polce, która ukochała tę wyspę i chociaż czasami wydaje się ona dla Niej zbyt mała, to wielka miłość i niesłabnący zachwyt słychać w każdym słowie, jaki wypowiada na jej temat. Pokaże wam wszystko, co najpiękniejsze, w waszym rytmie i zgodnie z waszymi zainteresowaniami, naopowiada przy tym o różnych smakach i smaczkach (niekoniecznie kulinarnych) wyspiarskich, sprawi, że wasze serce zakocha się bez pamięci w Isla Bonita i zaczniecie za nią tęsknić już w chwili, w której wasz samolot oderwie się od la-palmowej ziemi.
7 komentarzy
Piotr Melon · 13 marca 2017 o 12:46
Witam,
Byłem na wielu wycieczkach, zwiedziłem/eksplorowałem też kilkanaście wysp miedzy innymi Kretę, Rodos, Sycylię, Kubę, czy Sardynię i Korsykę ( te dwie ostatnie miałem przyjemność zwiedzać z Kasią, autorką powyższej recenzji – http://www.melon.waw.pl/sardynia'korsyka/abc-korsyka.html ).
Odwiedzając małe wyspy typu Rodos, czy Thassos po tygodniu miałem wrażenie, że już nie mam co zwiedzać, dlatego z rezerwą podchodziłem do pomysłu odwiedzin La Palmy, w końcu w samej Europie jest ponad czterdzieści większych wysp.
Osobiście wybierając się na wakacje szukam :
1* unikatowej przyrody – wyspy dają nadzieję na znalezienie endemicznych roślin czy zwierząt,
2* ciekawej/zabytkowej architektury,
3* poznania ciekawych ludzi, kultury, kuchni,
Zachwyt Kasi powoduje, że chyba umieszczę La Palmę na mojej “wishliście”, bo niesie w sobie obietnicę spełnienia punktów 1* i 3*.
Pozdrawiam, wszystkich podróżników.
Administrator · 14 marca 2017 o 20:19
Piotrze, jak już przepuścisz La Palmę przez testy, daj znać, jakie są wyniki 🙂
Marko · 22 stycznia 2017 o 21:29
Ja byłem na La Palmie na przełomie lutego i marca i oprócz opisanego wyżej klimatu i odczuć mogę od siebie dodać trzy: kwitnące migdałowce, wodospad chmur oraz przejazd tunelem pomiędzy wschodnia częścią a zachodnia częścią wyspy ( 2 różne klimaty w bliskiej odległości). Stwierdzam że poza El Hierro jest to najbardziej dziewicza i piękna wyspa. Pozdrawiam
Paulina · 22 stycznia 2017 o 16:08
Od września do grudnia pracowałam w hotelu 😉 co prawda tylko jako kelnerka ale dzięki temu trochę się nasłuchałam. W skrócie – goście są ogólnie zadowoleni. Cytując ich słowa: hotel piękny, baseny czyste, animacje na wysokim poziomie, podobnie jak obsługa kelnerska. To co nie podobało się zarówno mi (mieszkałam na terenie hotelu), jak i gościom hotelowym jest położenie hotelu na bezludziu i słabo rozwinięta komunikacja. Najlepszym wyjściem jest skorzystanie z usług wypożyczalni samochodowej. I tu taka wskazówka – hotel ma podpisaną umowę z niektórymi wypożyczalniami. Ja korzystałam z najtańszej opcji – polecam firmę Isla Verde. Auta można zamawiać bezpośrednio w hotelu, kiedy jeden z pracowników ma dyżur w pobliżu recepcji. Jednak jeśli chcemy zaoszczędzić, zamawiajmy przez internet z powodu dużych zniżek. Oczywiście wszystko zależy od sezonu. Ale jakiś grosz zawsze oszczędzimy 😉 Ogromnym minusem hotelu jest brak internetu. Można go wykupić na czas pobytu ale ceny są olbrzymie. Darmowy internet dostępny jest jedynie w pobliżu recepcji ale co do jego szybkości wolę się nie wypowiadać 😛 Jedzenie – dużo i pysznie. A jeśli ktoś szuka spokoju na terenie hotelu, polecam ostatni basen w pobliżu siłowni, który nie jest tak zatłoczony i wiele osób korzysta z panującego tam spokoju 😉 Można poczytać książkę, pospać lub czego dusza zapragnie 😉 Wyjątkiem są miesiące letnie, kiedy hotel jest przepełniony.
Generalnie polecam, za 2 tygodnie wracam na La Palmę na ok rok i być może ponownie zawitam w hotelu jak tylko poszczęści mi się z pracą tam 🙂 Jak coś to służę pomocą !
Maria · 30 czerwca 2017 o 20:56
Witam,w poniedziałek lecimy na la palmę..z córka na tydzień. Będzie Pani?;)
Administrator · 2 lipca 2017 o 19:45
Hejże, ja nie będę, ale Karolinka jest niemal zawsze na miejscu zwarta i gotowa 🙂
Alicja · 22 stycznia 2017 o 15:26
Byłam w hotelu jako pracownik Itaki, całkiem niedawno- bo nieco ponad miesiąc temu. Hotel robi ogromne wrażenie, piękne baseny, widoki, ogród, przepyszna i urozmaicona kuchnia. Co do braku intymności i tłoku- nie wypowiem się, był to niski sezon, a my wracaliśmy do hotelu wieczorem. Niemniej- chętnie spędziłabym tam swój urlop i będę go polecać klientom! 😉
Wycieczki z Panią Karolinę też zawsze polecę 😉 Dobrze wiedzieć, że na miejscu jest dobry przewodnik!