Pseudopsychosocjologia, czyli jak nie zwariować na małej wyspie
Wymiary La Palmy to w linii prostej ok. 45km x 30km. Dla palmeryjczyków to ich cały świat, z wyraźnymi, przekraczalnymi jedynie samolotem lub promem granicami. Znam ludzi z północy, którzy ostatni raz byli na południu 5 lat temu, a są i tacy, szczególnie starsi ludzie, choć nie jest ich aż tylu, którzy drugiego krańca swojego świata nie widzieli nigdy.
Drugi koniec wyspy jest dla wielu „strasznie daleko”. Nawet przejechać z jednej strony wyspy na drugą się nie chce, bo daleko. I choć brzmi to dziwnie, jest w tym sporo racji. Bo co z tego, że w linii prostej masz 20 kilometrów, skoro potrzeba dwóch godzin, by serpentynami tę drogę przebyć. A podróż z najodleglejszego El Pcimia do najodleglejszego El Wąchocka, to może być spokojnie 6 godzin – jak z Krakowa nad Bałtyk. Czy da się objechać wyspę w ciągu jednego dnia? Wstając wcześnie, pewnie tak, ale nie znam sadomasochisty, który by się tego podjął.
Ludzie jednak nie czują się tu duszno. Urodzili się z inną koncepcją przestrzeni i im ta przestrzeń nie przeszkadza. Jest im dobrze, chociaż w życiu najdalej byli na wyspie obok. Nie da się ukryć, że podróżowanie jest dość utrudnione. Samolot do Hiszpanii to jednak godziny lotu i pieniądze. A inicjatywa wypadu na Saharę czy do Mauretanii należy do wyjątkowo rzadkich.
Palmerzy są bardzo zidentyfikowani z miasteczkiem, w którym mieszkają, co jest zrozumiałe; codzienne życie przy plaży nie ma nic wspólnego z życiem na wysokościach. I choć jedno miejsce od drugiego może być oddzielone jedynie godziną jazdy, to jak zupełnie inna rzeczywistość.
La Palma ma tyle zakątków, że można sobie zrobić symulację wycieczek w odległe miejsca. Przejechać z jednej strony wyspy na drugą można drogą główną, ale gdy chcemy odrobinę odłączenia od rzeczywistości, możemy pojechać starą drogą, którą prawie nikt nie uczęszcza – a którą ostatnio jechaliśmy pół roku temu, bo przecież jest dużo dłuższa i mniej praktyczna. A kiedy ostatnio byliśmy na obiad w dzikiej północy? A tym szlakiem to już od dwóch lat nie szedłem… A na plaży w Franceses to już chyba wieki, bo daleko jak pieron i do niczego nie po drodze. A podobno po deszczach powstała nowa plaża na zachodnim wybrzeżu… I tak, można sobie dozować co jakiś czas „nowość”.
Zauważyłam też pewną technikę auto-stosowaną przez mieszkańców. Otóż dowiadujesz się od 40-latka, że jeszcze nigdy w życiu nie widział jakiejś bardzo znanej atrakcji. A dlaczego? „Żeby wiedzieć, że zawsze jeszcze mogę odkryć na własnej ziemi coś nowego”.
1 komentarz
netBOMB · 20 grudnia 2010 o 19:35
Nigdy nie być na drugiej stronie tej samej wyspy przez całe życie? Aż ciężko w to uwierzyć 😉